19 sierpnia, 2009 – środa.

Cześć Maksiku,

To najdłuższa przerwa, jaką miałem w pisaniu do Ciebie. Ale też i pobyt na wyspie Phangan nie przynosił takich wrażeń, jak podczas dotychczasowej podróży. Obserwowałem życie tutejszej ludności. Jednakże z uwagi na dużą komercjalizację wyspy, byłem od nich bardzo daleko. Zresztą poprzez turystykę i oni sami mocno odeszli od siebie. Na wyspie spotkać można mnóstwo ludzi, najwięcej przyjezdnych. Takich, którzy ją odwiedzają, ale i takich, którzy odwiedziwszy ją raz, zostali tu na lata. Dziś prowadzą hotel, pensjonat, restaurację czy wypożyczalnię motorowerów. Można zatem swobodnie zjeść „europejską” czy amerykańską kuchnię. Ciężko tu znaleźć autentycznego ducha tajskiego. Choć próbowałem… Zwiedzając wyspę wzdłuż i wszerz, dochodzę do wniosku, że nazbyt dużo tu „przeszkadzaczy”. Pewnie, że turystyka ma swoje pozytywne oblicze. Ja jednak, ze swoimi preferencjami, skłaniam się zdecydowanie w stronę terenów jak najbardziej dziewiczych, niezmąconych jeszcze turystyką. Phangan ma za to wiele innych zalet. Z uwagi na rewelacyjnie przejrzystą i ciepłą wodę, można tu obcować z fantastyczną fauną i florą morską. Woda jest tak słona, że swobodnie unosi ludzkie ciało na powierzchni. Dzięki temu można właściwie „zawiesić się” z maską i  rurką na głowie, by podziwiać podwodny świat :-). Plaże – w zależności od strony świata – zawsze zachęcająco zapraszają do siebie. Jeśli jest to strona wschodnia, plaże są skaliste. Jeśli strona zachodnia, oczom zawsze ukaże się biały piasek tworzący płaski teren. Jeśli do tego dodasz plażę porośniętą palmami, ze zwisającymi z nich nie tylko orzechami, ale i huśtawkami, nie masz już wątpliwości, że jesteś w … raju ;-). Jest jeszcze jedna zmienna – tym razem uzależniona od pory dnia. To co różnicuje plaże, to przypływy i odpływy. Wieczorem, kiedy woda podchodzi blisko domków, zostawia jedynie kilka metrów plaży. To miejsce fantastycznie wykorzystują restauratorzy, umieszczając tu stoliki z ustawionymi na nich lampkami naftowymi… Wyobrażasz sobie już ten obrazek? Siedzisz przy stoliku, ze stopami zanurzonymi w ciepłej morskiej wodzie. Zmysły pieści już nie tylko falowanie morza, ale i jego szum. Dodaj do tego morską ofertę menu rastauracyjnego, w której znajdziesz świeżą barakudę, morską makrelę, smaczne mule, blisko kilogramowe kalmary czy rekiny. Wszystko to czeka na decyzję: co wybrać. Potem już tylko niespieszna obróbka przy BBQ i ucztowanie gotowe! Jeśli tego byłoby mało, zawsze można się wybrać na miejski targ lokalnej żywności. Najpełniej rozkwita on albo wcześnie rano, albo w okolicach godziny 16-17. To niewielkie zagłębie lokalnych przysmaków. Niestety nie zdążyłem popróbować wszystkiego, ale opiszę Ci co udało mi się posmakować. Otóż oczywiście jest tu bardzo szeroki wybór wszelkiego pieczystego. Od przeróżnych golonek, udźców, łopatek, poprzez uszy, kopyta, kacze dzioby czy kurze łapki. Są też i krewetki w różnych (żółtym, czerwonym i zielonym) sosach curry, mieszane z ziołami, a następnie smażone na głębokim tłuszczu – mniam :-). O owocach morza nie ma co wspominać, gdyż ich obecność jest oczywista.

Tyle pokrótce kuchnia. Wspomniałem o wypożyczalniach motorów. Za jedyne 150 B można wypożyczyć skuter (poj. 100 cm3), spalający niecałe 3l paliwa na 100 km ;-). Ale są też i mocniejsze maszyny, bo crossowe 225-ki. Dojrzałem też jedną CBR-kę 750. Koszt ich wypożyczenia to już rząd wielkości 400-800 B. Znalazłem również i sportowe suzuki, yamahy czy hondy. Jednakże z uwagi na ukształtowanie wyspy oraz jakość jej dróg, tym moto poświęciłem najmniej uwagi. Mnie ujęły czopery. Był oczywiście HD, ale z uwagi na wysoką cenę zakupu, koszt jego wypożyczenia wynosił 2500 B. Dosiadłem więc customizowanej hondy, myślę, że była to Shadow’ka. Jednak głowy uciąć sobie nie dam ;-). Dzięki wielu zmianom w konstrukcji, jej uroku dopełniał wszechobecny na niej mat ;-). Za jedyne 500 B miałem pełen ubaw. Tłumik stroił wzorowo, silnik ciągnął pod każdą górkę – czegoż można było wymagać więcej ;-)? Niestety po jednej z dłuższych przejażdżek i ten moto padł, ukatrupiony wysoką temperaturą powietrza. Na szczęście właściciel wypożyczalni zjawił się zgodnie z telefoniczną deklaracją w umówionym miejscu, by zaopiekować się motocyklem.

Jeszcze kilka słów o aurze. Pomimo pory deszczowej, przeważała tu słoneczna pogoda. W nocy lub jeszcze nad rankiem zawsze padało. Ale był to przyjemnie ciepły deszcz. Nigdy nie trwał dłużej, niż 10-20 minut. Poza tym ku uciesze plażowiczów, przeważnie paliło słońce.

Zanim napiszę o pożegnaniu się z wyspą, opiszę jeszcze jedno zdarzenie. Podczas całej podróży, na każdym jej etapie, można było zaobserwować obecność Buddy. Tym razem, w ostatni dzień pobytu na wyspie, przyszedł do mnie i „mój” Budda. Ma na imię Lhuang Por Coon…. Muszę poznać go bliżej, ale to już chyba po powrocie do Warszawy.

Koh Phangan żegnałem z dużym żalem. Ciężko opuszcza się raj ;-). Spakowany, gotowy na podróż do Bangkoku, siedzę już na promie. Okazuje się, że kiedy wsiadałem, zauważył mnie jeden z marynarzy, obsługujących jednostkę. Zwrócił uwagę na instrumenty, które noszę ze sobą od momentu, gdy je kupiłem w Kambodży. Jemu wpadły w oko „skrzypce”. Podczas rejsu zaprosił mnie do siebie na mostek. Okazało się, że w pomieszczeniu miał i on swoje skrzypce. Poprosiłem, by coś zagrał. Myślę, że jemu, jak i reszcie obsługi spodobały się moje instrumenty. Wychwalali je pod buddyjskie niebiosa, zachęcając do grania. Próbowałem tłumaczyć, że będę dopiero uczył się. Nie pozwolili mi czekać. Rejs trwał ponad dwie godziny. A ja znów nie siedziałem z pozostałymi współpasażerami. To była moja pierwsza lekcja nauki gry na „skrzypcach” ;-).

Wiem Synku, że w tym samym czasie Ty bawiłeś się w Szwecji. Mam nadzieję, że dobrze będziesz wspominał ten czas spędzony z Mamą, Julką, Basią i Darkiem. Mnie najbardziej ciekawi, jak podobało Ci się tamtejsze Muzeum Marynarki Wojennej, przygotowane specjalnie dla dzieci. Podobno zatapiałeś mnóstwo statków, odpalając kolejne torpedy… ;-)? Koniecznie musisz mi o tym opowiedzieć, zgoda? Bardzo za Tobą tęsknię. Jadę już w stronę Bangkoku, gdzie wierzę, iż znajdę dla Ciebie to, o co mnie prosiłeś przez telefon ;-). Pamiętasz? Podobno mocno pogryzły Cię komary…, dlatego prosiłeś o drapaczkę :-). Masz to, Mososu – zdobędę dla Ciebie i tajlandzką drapaczkę ;-).

Kocham Cię,

Tata.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.