15 lipca, 2009 – środa.

Witaj Synku,
Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że mogę jeszcze codziennie do Ciebie dzwonić. Słyszeć Twój roześmiany głos, który momentalnie przywołuje w wyobraźni Twoją mordkę :-). Kocham Cię. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz spędzając swój czas z Babcią Wiesią i Dziadkiem Stasiem. Wierzę, że intencje, które towarzyszyły mi przy tworzeniu „na wsi” spełniają się każdego dnia. Baraszkuj z Dziadkami, ile się tylko da 🙂 ! Nie spal mi tylko „wsi”, rozpalając przy ognisku kolejną swoją pochodnię ;-). Wracam Maksiku do pisania.
Otóż poprzedni dzień zakończyłem z towarzystwem w łóżku…. Ze zmęczenia zasnąłem z netbookiem przy sobie ;-). Rano pobudka, autobus będzie czekał od 8mej. Dziś zaledwie dwie półdniowe lokalne wycieczki po mieście. Więcej zobaczysz w szczegółach, które dostrzeżesz, oglądając zdjęcia. O ile same nazwy niewiele Ci powiedzą, o tyle zdjęcia mogą okazać się bardziej wymowne. Cały czas smakuję również tutejszej pory deszczowej. Na razie deszcz padał zaledwie przez kilkanaście minut. De facto ciężko taki opad nazwać deszczem, nawet nie kapuśniaczkiem. Nadal jest za to parno i wilgotno. Pogoda, jak to określi jeden z muzułmanów wypowiadający się o swojej żonie, a towarzyszący mi w podróży – tutejsza pogoda jest jak jego żona: czasem nijaka, czasem gorąca i wilgotna. Poznałem też koszykarza z NYC. Przed wejściem do Royal Grand Palace oczywiście poproszono nas o długie spodnie. Obaj mieliśmy na sobie krótkie spodenki, więc chcąc oglądać zabytki, musieliśmy coś wypożyczyć. Pierwszy raz widziałem tak… zdenerwowanego czarnego zioma, któremu karzą wkładać inne ciuchy, niż sam by sobie tego życzył. Duma… Zapięty koleś, któremu odebrano całą dumę. Podczas zwiedzania nie gibał się już jak wóz z węglem, prezentując zdecydowanie mniej efektowne kocie ruchy ;-). Dopiero po zakończeniu obchodu, wyluzował się nieco w samochodzie, nawiązując ze mną dłuższe chat’y. No nic, duma nie powinna być najlepszym towarzyszem w podróżach ;-). I nawet posągi, pomniki, rzeźby Buddy leżącego, siedzącego, złotego, szmaragdowego, wysuszonego pobytem na pustyni przez 67 dni, nie potrafiły przywrócić mu lepszego samopoczucia.
Oprócz Pałacu Królewskiego, zwiedziliśmy również Świątynię Szmaragdowego Buddy oraz Wat Pra Kaew. Potem był czas na Świątynię Wat Po, Wat Arun – świątynię udekorowaną milionami kawałeczków chińskiej porcelany oraz świątynię Wat Benchamabopit.
Jutro Maksiku, czas na wycieczkę nad rzekę Kwai oraz sławny od czasów wojny, śpiący nad nią most. Po niej przyjdzie czas na odwiedzenie „A long the Death Railway” – najniebezpieczniejszego mostu zbudowanego z drewnianych pali – budowali go alianci jeszcze w czasach drugiej wojny światowej. Z kolei później ma być czas na słonie i wycieczkę na ich grzbiecie. Powrót zaplanowano spływem bambusowymi tratwami. Nagrodą za dotychczasowy wysiłek ma być wodospad Sat Yok Noi :-).
Jestem już z powrotem. Po zakończeniu obu wycieczek przyszedł czas na wizytę w zakładach wyrobu biżuterii, kontrolowanych przez tutejszy rząd. Szyk, elegancja, osobista asystentka, która oprowadzała po warsztatach, jak i po samym salonie, opowiadając bujnie o wystawianych produktach. Coś w tym jest, skusiłem się – mam nadzieję, że moja Mama bardzo się ucieszy :-).
Wreszcie krótki wypoczynek w hotelu. Popołudniowa drzemka w klimatyzowanym pokoju naładowała mnie energią na dalsze zwiedzanie miasta. Rozpocząłem od tajskiego posiłku. Nic nie jadłszy od rana poprosiłem o potężne kraby i przeróżnych gatunków krewetki z grilla wraz dodatkami. Wyśmienita kuchnia :-). Posilony posiłkiem tajskim, udałem się do agencji turystycznej w poszukiwaniu szans na dalsze podróżowanie. Zabookowany autobus do Chiang Mai lub pociąg – o ile jutro okaże się, że są miejsca. Zarezerwowałem też 3-dniową wycieczkę trekingową, z dwoma noclegami gdzieś w górskich wioskach. Do 23 lipca mam już rozplanowany czas. Pozostanie do ogarnięcia jeszcze „Złoty Trójkąt”, spływ Mekongiem, Laos i przepinka do Kambodży. Zobaczymy, jak to będzie. 10 sierpnia muszę zdążyć z powrotem do Bangkoku ;-). Po wizycie w PKN Tour & Travel , u pani Kookaki, udałem się na Patpong Night Market. „Ping-pong show” to wydarzenie, do którego jakoś długo nie udawało się nikomu mnie przekonać. W końcu… siedzę w jakiejś „jaskini”, pełnej nagrzanych facetów. Ale też i nie do końca. Było sporo par, młodych turystów oraz innej maści oglądaczy. Opisywanie występów chyba Ci podaruję tym razem, przekładając to na jakiś inny wieczór :-). Po występach przyszedł czas na poznawanie nocnego targu. Miejsce warte raczej jednokrotnych odwiedzin i dziś nie sądzę, aby było tam warto wracać. Ale to moja subiektywna opinia, każdy bowiem karmi się czymś innym. Finalnie dzień kończy się ok. północy. Jutro wczesna pobudka, autobus odjeżdża przed siódmą…
„Uważaj na innych, wówczas sam wrócisz cały” 🙂
Miłej nocy, Mososu,
Kocham Cię,
Tata.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.