Wracam. Wracam z podróży. Podróży z myślami, jak i tej z plecakiem na krzyżu ;-). Muszę zdążyć na autobus. Wrócić do miasta, stamtąd przepiąć się na zakładkę gdzieś bliżej cywilizacji. Zostały mi do odwiedzenia jeszcze minimum dwa miejsca: Vang Vien oraz Wientian. Stąd spróbuję złapać nocny pociąg do Bangkoku.
Na miejscu, już ponownie w Luang Prabang znajduję super pokoik. Jego urok podbudowany jest poddaszem i starym francuskim sekretarzykiem :). Bardzo mi się tu podoba, w tym klimatycznym pomieszczeniu :). Jest jeszcze mnóstwo czasu, aby zagospodarować dzień. Jutro chcę jechać do Vang Vieng. Bilet na autobus o 9tej rano gwarantuje przyjazd do miasteczka ok. 15tej. Wieczór powinien być wystarczająco długi, by znaleźć nocleg.
Tymczasem płynę w górę Mekongu, by po ok. 30 km zobaczyć jaskinie. Na miejscu okazuje się, że są tylko dwie. Za to JAKIE! W każdej mieszka po kilka tysięcy posążków Buddy: w górnej 4500, w dolnej 2500. Figurki zbierano na przestrzeni wieków, począwszy od XVI.Wykonano je z przeróżnych materiałów: …………….
Po godzinnym zwiedzaniu jaskiń, czas na powrót. Droga z prądem rzeki zajmuje slow boatem już tylko nieco ponad godzinkę. Docieram do Laung Prabankg. To już ostatni spacer „uliczką restauracyjek”. Absolutnie zgadzam się z przewodnikami, które ostrzegają o tym, że dawna stolica Laosu może „wciągnąć” na dłużej, niż 2-3 dni :).
Trzymkaj się Maksiku,
Tata.