25 lipca, 2009 – sobota.

Dzień dobry Synku,

No to jestem na dworcu autobusowym. Wygląda na to, że wczorajsze skasowanie biletu, nawet jeśli miało miejsce przed północą – gosh, ile ten gość musiał się nachodzić, żeby mnie znaleźć 😉 – nie spowoduje zakłócenia w podróży. Mam nadzieję dostać się do Chiang Phong planowo, tzn za dwie godziny. Tymczasem podziwiam wyposażenie, zdecydowanie „custom made” ;-), autobusu. Mnie to jeszcze dziwi, innych, podróżujących dłużej niż ja – co nie jest trudne 😉 – pewnie już nie. Póki jeszcze nikogo nie było w autobusie, zrobiłem kilka fotek. Myślę, że nasze bojasy mogłyby się dużo uczyć od tutejszych bojasów, jak „stjuningować” swój bojkowóz. Szyby dymki w ogóle nie wchodzą w grę, a to z czystego powodu – tu nie ma szyb 🙂 (wyjaśnienia niektórych określeń podaję pod koniec listu). Za to wnętrze?! Istne cudo, jedyne w swoim rodzaju :). Ilość amuletów, amulecików już nie robi takiego wrażenia. Cud, że lusterko wytrzymuje takie obciążenia ;-). Drugi cud to taki, że kierowca w ogóle coś potrafi dojrzeć przez szybę, upstrzoną niezliczoną ilością świecidełek, wisiorków, obrazków. Nie chcę ujmować niczemu ani Buddzie, ale rodzinie królewskiej – te bowiem dostojności czczone niemalże na tym samym poziomie oddania, są wszechobecni :). Może rodzina królewska mogłaby podjąć jakąś akcję PR mającą na celu zmniejszenie oddania społeczeństwa, uzewnętrzniające się tym, że w swoich pojazdach obywatele umieszczają mniejszą ilość ich wizerunków…? Miałoby to na celu zwiększenie bezpieczeństwa na drogach. Czy lepsza widoczność może wpływać na polepszenie rozpoznawania na drodze zbliżających się tuk tuków, jak i innych użytkowników dróg? Eeee, pewnie ktoś dojdzie do wniosku, że jeszcze mało widziałem i czepiam się. Fakt, nie widziałem jeszcze żadnej kolizji drogowej w tym kraju…. Chylę czoła przed „obamulecaniem” wszelkich pojazdów – o ile tylko wpływają na polepszenie komfortu samego kierującego, jak i podróżujących z nim osób :).

Dojechałem na miejsce. Krótka przeprawa promem przez rzekę i właściwie jestem po stronie laotańskiej. Jeszcze tylko wiza, Check In  i … decyzja: jak dostać się do Luang Prabang? Do tej pory pod uwagę brałem dwie możliwości: Speed boat lub slow boat. Nie będę się Maksiu rozpisywał tu o szczegółach dotyczących różnic. Najważniejsze w tej opowieści jest to, że wybrałem autobus. Kolejny VIP ;-). Na granicę przybyłem jeszcze rano, natomiast autobus startował o 17tej. Następnego dnia ok. 5-6 miał być na miejscu. I de facto tak też się stało. Wspomnę tylko tyle, że był to jeden z tych odcinków, które na długo pozostają w pamięci ;-). Kierowca raczył nas jak nie lokalną listą przebojów – oczywiście w wersji karaoke ;-), to filmami z serii „zabili go i uciekł” – naturalnie z efektami kung fu ;-). Ale to jeszcze nic. Najcięższe okazały się warunki drogowe. Absolutną rację miał Frycek przestrzegając, że drogi w Laosie wyglądają troszkę inaczej. O ile w ogóle występują na niektórych odcinkach :). Jednym zdaniem – dziura na dziurze, podróż 10-cio godzinna z prędkością ok. 5-10 km/h. Nie przesadzam, z takimi bowiem prędkościami autobus albo pokonywał off-roady, albo odcinki bez jezdni (nawet usypanej z kamieni), albo śpiące na drodze krowy. Te akurat nie przeszkadzały sobie w ogóle. Pewnie jakaś odmiana hinduska – to autobus mijać musiał je, a nie one musiały schodzić z jezdni. Na miejsce dotarłem mega-wytrzęsiony: Mosos vel Szejk J! Jeszcze tylko znalezienie pokoju i można planować kilka najbliższych dni. Pokój znalazłem przeznakomity, nad samym brzegiem Mekongu :). W koszcie ujęto niesamowity widok na rzekę, niemalże wpływający bezpośrednio przez okna :). Super! Krótka przepinka i po prysznicu w miasto. Czytałem o nim sporo w przewodnikach, jeszcze przed przybyciem. Ciche, nieduże, z niezliczoną ilością malutkich knajpeczek. Wystrój ulic stylizowany na francusko-kolonialne klimaty. Wyglądało to znakomicie J. Pierwsza wycieczka, którą wybrałem zabrała mnie nad wodospad… Wow! Co za cudo! Woda opada z wysokości ok. 100-150 m, rozbryzgując się na dole o skały. Dzięki temu w dolinie panuje niesamowicie przyjemny orzeźwiający mikroklimat. Nic nie mogło mnie powstrzymać przed kąpielą ;-). A jakby tego było mało, odnalazła mnie myśl i taka, aby wspiąć się dżunglą na sam szczyt wodospadu, tam, skąd bierze się jego początek. Po ponad półgodzinnej wspinaczce oczom ukazuje się niewyobrażalnie przepiękna okolica! Nie wiem na ile oddadzą jej charakter zdjęcia, ale… śmiało można by zaryzykować kolejne „niebo na ziemi” J. Pchany głodem ciekawości „TEGOCOZAROGIEM”, wstrzeliłem się w jeszcze inną dróżkę, która miała mnie zaprowadzić do jeszcze innych, kolejnych dwóch wodospadów. Po ponad półgodzinnym marszu faktycznie je odnalazłem, jednak ciężko znaleźć jakiekolwiek miejsca na skali porównawczej do poprzedniej fascynacji :). Znalazłem za to „coś innego”. Tutejszych „górali”, którzy spostrzegłszy mnie, zaprosili do siebie. Spostrzegłem tylko kilof u jednego, szpadel u drugiego i tasak u trzeciego…. „No to nie będzie nawet bolało, gdyby coś… 😉 – pomyślałem niespiesznie, wymacując w kieszeni scyzoryczek :). Nie wyobrażam sobie nawet tego, że mógłbym odwrócić się i odejść ;-). Tylko dzięki temu, że podszedłem, zaprosili mnie ze sobą na „spacer” ich szlakiem. Okazuje się, że we trzech zajmowali się regulowaniem niektórych strumieni, tworzących potem wodospad. To dzięki spacerowi z nimi, mogłem zapuścić się w knieje, które z pewnością nie są oznaczone na żadnym z przewodników ;-). Niesamowita wycieczka!

 

Wieczorkiem usadowiłem się za to w jednej z setek tutejszych knajpek, dzięki czemu, mogłem do Ciebie, Synku, napisać kolejną porcję moich wrażeń, dzieląc się tym samym sobą z Tobą.

Dziękuję, że jesteś,

Tata.

„They are emotions which keep us alive”

 

PS.

Bojasy – młodzież, spędzająca swój wolny czas nie przed kompem czy książką, lecz „na mieście”, dokonując w swych bojkowozach POM-u.

Bojkowóz – samochód bojasa, z zapachem samochodowym w postać czerwonych kości do gry, zawieszonych na lusterku lub porysowanego CD. Samochód bojasa ma zazwyczaj niebieskie światła a la xenon oraz nóstwo wzeliego rodzaju innych światełek, też niebieskich. Zazwyczaj jest to samochód po tunningu optycznym, co znacząco wpływa na obniżenie wszelkich osiągów samochodu – poza spalaniem paliwa ;-). Bojkowóz ma założoną końcówkę wydechu cięższą niż 5 kg, antenę od CB, przyciemnione szyby (szyby dymki), a jego wnętrze wypełnia niskotonowy bass disco polo.

POM – powolny objazd miasta

Bojdrom – zwyczajowo parking w okolicach Mc’Donalda lub inny parking, na którym zbierają się bojasy w celu zaprezentowania swoich osiągnięć w zakresie tunningu bojkowozów lub…  playgirls.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.