Kocham Cię :)! I już zabieram się do napisania do Ciebie.
Mija czwarta rano… Okolice zaczynają budzić pierwsze ptaki… Zaraz za nimi ptactwo domowe, a potem… Dochodzi szósta. To bębny z okolicznych zakonów i świątyń budzą mnichów, jak i mieszkańców. Już kilka minut po szóstej jestem na jednej z ulic. Oczom przedstawia się widok mieszkańców siedzących wzdłuż chodników. Na swoich matach mają przygotowane koszyki z jedzeniem. To głównie ryż, ale widzę w liściastych zawiniątkach i inne przysmaki. Mnisi już spacerują. Gęsiego podążają boso, z przewieszonymi przez ramię naczyniami, do których będą dziś rano zbierać dary. Mijając każdego z mieszkańców, mnich podnosi pokrywkę naczynia, aby można je było napełnić darami. To, co dziś zbierze będzie jego całodniowym pożywieniem. Mnisi jedzą dwa razy dziennie.
Ulice przebudziły się już niemalże całkowicie. Zapach gotowanej zupy przeważa wśród innych zapachów porannej okolicy. Paleniska już dawno skwierczą wesoło, a i szynki coraz gęściej zaczynają rozstawiać swoje skromne podwoje.
Telefony tu jakoś odmawiają posłuszeństwa. Polski SIM nie loguje się do żadnej z tutejszych sieci. Kupiłem dwa prepaidy, ale okazało się, że nawet smsy z nich wysyłane nie dochodzą. „Samowolnie”, w sposób niewytłumaczalny, „coś” zżarło impulsy zaszyte na karcie. Fraud Management System to zapewne praca dla przyszłego BDM’a, bardzo przyszłego ;-). Nie przejmuję się tym jakoś szczególnie, wszakże w Laosie planuję być tylko niecały jeszcze tydzień.
Planowałem dziś zwiedzić jaskinie, tak popularne w tych okolicach. Nie udało się. Zdecydowałem więc o tym, że dzień spędzę w tym przepięknym mieście. Tak, zdecydowanie bliżej mi do niego, niż do zatłoczonych Chiang Mai czy Chiang Rai w Tajlandii. Tu właściwie dwie, może trzy uliczki, które nie pozwalają zapomnieć o sobie już po pierwszych odwiedzinach. Przewodniki przestrzegają, że można tu zostać dłużej, niż zakładane plany ;-). Nie mylą się :). W mieście jest sporo świątyń, a przy nich sąsiadują szkoły dla mnichów. Bardzo otwarci chłopcy – proszę nie brać do siebie, ani dosłownie tych słów ;-). Ciągnie ich do turystów to, że mogą poćwiczyć swój angielski ;-). Ja mogę się dowiedzieć czegoś o ich życiu, oni mogą posłuchać białasa :). W czasie dnia udałem się też nad Mekong. Jakże piękna woda! Niby w Warszawie jest podobna, jednakże do tej pory nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak słabo, o ile w ogóle, zagospodarowana turystycznie. Mówię Ci Synku, ten cudny smak chwil, kiedy siedzisz nad rzeką, możesz obserwować ślimaczące się po niej łódki lub podziwiać wioski porozsypywane od niechcenia zdawałoby się przez Buddę na przeróżnych miejscach wzgórza po drugiej stronie brzegu, pozwala karmić się jakimś wewnętrznym spokojem i ukojeniem :).
Wreszcie można posmakować lokalnego życia w mini-wydaniu. Ale i o tyle wartościowym, że niezakłócanym przez turystów. To wszakże low season, więc i przyjezdnych mniej na szczęście. A Ci, którzy tu zbłądzili, wyjechali już nad pobliski wodospad lub wypłynęli do jaskini ;-). Uroku miejsca dodają lokalne wypełniacze czasu: fryzjer na ulicy czy mecz w bule ;-).
Jest też i czas na pamiątki dla przyjaciół. Ciężko się zdecydować na to, by kupić jedną rzecz, zamiast dziesiątków ;-). Wybór pada na stemple. O tyle niezwykłe, że wyrabiane na miejscu, pod konkretne zamówienie. Warsztat rodzinny prowadzony przez najstarszego mężczyznę. Mistrz wyrabia jeden stempel w niespełna 8-10 minut, podczas gdy jego szwagrowi zajmuje to już 3 razy więcej czasu :). Jego żona przygotowuje w tym czasie posiłek, za ich plecami dosłownie ;-), takie to przedsięwzięcie. Są małżeństwem od 10 lat, a ich córka, 8letnia „Sophie” uczy się w swojej szkole w Chinach. Jak widzisz Maksiu, tubylcy są bardzo chętni do rozmowy, przyjaźnie odnosząc się do przyjezdnych :). Dzięki ich uprzejmości, mogłem uchwycić tych unikalnych kilka ujęć, na których widać, jak powstają pamiątki. Najpierw wybieram imię obdarowanego, potem rok jego urodzenia. W zależności od tego, zgodnie z kalendarzem chińskim, dopasowywany jest model stempla z właściwym zwierzęciem. Dopiero potem piszę na kartce imiona po polsku. Do tej wersji dobierane są litery z alfabetu laotańskiego. Teraz można już zacząć „strugać” stempel :). A Ty już wiesz Maksiku, jaki masz znak wg chińskiego kalendarza…? Jako urodzony w 2005 roku, jesteś chińskim kogucikiem ;-)!
Tęsknie do Twojej mordki ukochanej :),
Tata.